Stwierdziły się jedna przy drugiej na kanapie sterowniczej, twarzą
do nas, oparciami do serwisantów. Hrabianka nie rozstała się z manierką winogrona, którą jej wcześniej poszedł Erich.
Teraz obie na wariację ugościły się trunkiem. Hrabianka posiadała ogromną różową kropkę na mlecznej, mierzwionej
tasiemki bluzeczki.
– Pojmujecie – przemawiał Bruce – przyjdzie taki dzień, kiedy każde nieboszczyki i nienarodzeni powodują się, wpadną w
szał i ruszą na nas nieprzeliczoną hordą, wołając: „Ma się tego dość!”
Nie od razu przewróciłam się do niego. Chiton zsunął się Fryce z jednego ramienia. Obie siedziały pochylone do przodu, z
łokciami na kolanach, lekko rozkraczone (hrabianka mniej z powodu napiętej spódnicy), i bujały się na boki. Wciąż
egzystowały zadziwiająco materialne, mimo że od godziny nikt nie oddawał na nie obserwacji. Przymrużonymi oczami
patrzyły nad moją bochenkiem, jak gdyby – o mamusiu! – wsłuchiwały się w słowa Brucela, a może nawet co trochę oceniły.